W życiu nie sądziłam, że będę pędzić za jakimś samochodem. Że będę jeździć jak szaleniec. Jak rajdowiec.  Szybko, bardzo szybko, byleby nie stracić z oczu samochodu, który jedzie przede mną. A konkretnie: karetki pogotowia na sygnale. Scena jak z filmu. Sama w to nie mogę uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Siedzę za kierownicą mojego samochodu a w karetce jest moja mama. Naciskam pedał gazu, który i tak już jest przy samej podłodze. Nie mogę jej stracić z oczu, bo nawet nie wiem, gdzie znajduje się najbliższy szpital. Przez głowę przebiegnie mi kilka rad, które człowiek sobie powtarza w takich chwilach, kiedy potrzebuje się uspokoić: nie denerwuj się, przecież nie chodzi o życie. Ale teraz właśnie chodzi o życie! – krzyczy moje „ja“.  O życie mojej mamy!

Jeszcze przed chwilą rozmawiałyśmy podczas śniadania na tarasie naszego domu. Parę dni temu przyjechała z Polski, żeby spędzić urlop na Słowacji ze mną i moim mężem. Mama z podziwem oglądała zmiany, jakie zaszły w naszym domu. Jeszcze nie widziała salonu. Była tu kilka lat temu, kiedy dom remontowaliśmy. Teraz z radością jej wszystko pokazywałam a ona podziwiała. A wieczorem siedziałyśmy w tym salonie i rozmawiałyśmy o upływającym czasie, o tym, co jest w życiu ważne.

Czuję się dziwnie, tak jakby to nie była rzeczywistość: karetka toruje mi drogę, wszyscy zjeżdżają na bok. Jak w filmie akcji. Tak, już wiem, przypomina mi to pościg. Napięcie osiąga kulminacyjny moment! Co zwycięży: życie czy śmierć? Życie, życie, życie! powtarzam sama sobie, bo chcę zaczarować los. Chcę uratować życie mojej mamie, ona mi przecież dała to moje.

Chętnie wspominała przygodę, kiedy po moim urodzeniu spacerowała z wózkiem po ulicy. Podszedł do niej wtedy pewien 5-letni chłopiec, który był bardzo ciekawy, jak wygląda dzidziuś, więc mu mama pozwoliła zajrzeć do wózka. „Piękne dzieciątko, ale kto wie, co z niego wyrośnie?“ powiedział chłopiec, używając słów dorosłych, co moją mamę rozśmieszyło. Od czasu do czasu przypominała mi tę historyjkę. Szczególnie w tych chwilach, kiedy przeżywałam coś ważnego: zdawałam maturę, broniłam pracy magisterskiej, wychodziłam za mąż. I tak jak każda matka, również moja mama bardzo chciała, żeby z tego dzidziusia wyrósł dobry człowiek, który będzie osiągał sukcesy. Pomagała mi w tym. Na przykład wtedy, w dzieciństwie, kiedy spędzaliśmy wakacje nad morzem. Wstydziłam się podejść do rówieśników bawiących się w piaskownicy, którzy znali się już wcześniej, więc odprowadziła mnie do nich, przedstawiła i zaproponowała, żebyśmy się bawili razem. Mama to załatwiła!

Potem, z czasem byłam coraz bardziej odważna i sama podchodziłam do dzieci, ale potrzebowałam wiedzieć, że mama jest niedaleko, że mnie asekuruje, że tam stoi. Stała. Stała też przy mnie, kiedy miałam tremę, przed występami w szkole muzycznej, kiedy recytowałam wiersze.

Potem nastały czasy, kiedy wolałabym, żeby już tak nie stała za moimi plecami. Na przykład wtedy, kiedy męczyła mnie tym ciągłym: „posprzątaj po sobie!“. Nie znosiłam tego, odbierałam to jako ograniczenie mojej wolności. Były też bardziej ekspresyjne wymiany zdań, bo przecież ja chciałam sobie urządzić życie po swojemu, a nie tak jak sobie to wyobrażała mama.

Aż przyszły dni, kiedy stałyśmy się partnerkami i przyjaciółkami. Tak jak tamtego wieczoru w naszym nowym salonie, kiedy rozmawiałyśmy i nie mogłyśmy się nacieszyć sobą. Albo potem, podczas śniadania na tarasie.

Nie, nie, nie chcę jej stracić! Krzyczy całe moje „ja“. Ale na szpitalnych korytarzach moje waleczne „ja“ kurczy się, kiedy lekarze nie dają już żadnej nadziei.

Wracam do domu. Na tarasie niedopita kawa. Przerwana rozmowa.

Potem kilka dni spędzonych w szpitalu. Nie odzyskała przytomności.

Kiedy w sobotę o 7 rano zadzwoni telefon już wiem, co to oznacza.

Znowu prowadzę samochód. Powoli. Z olbrzymim respektem ustępuję miejsca, kiedy zauważę we wstecznym lusterku karetkę pogotowia albo usłyszę jej niecierpliwy dźwięk. Minęło już 10 lat, ale wspomnienia są wciąż żywe.

W myślach kontynuuję przerwaną rozmowę. Przyjęłabym nawet to, gdyby mnie upominała z tym sprzątaniem, tylko żeby tu była. Żeby potrzymała czasami za rękę, zagadnęła. Już tak się nie stanie, ale jestem przekonana, że tak jak wtedy w dzieciństwie, asekuruje mnie i obserwuje z odległości. „Mamusiu, mam tylko nadzieję, że jesteś zadowolona z tego, co wyrosło z tego dzidziusia“.

.

Prečítajte si aj Nedokončený rozhovor s mamou